Home


A notice: as a non-native English speaker, I’m always concerned about language issues and do my best to write in proper English. Nevertheless, some irregularities may happen.

  • A new post on Substack

    I published a new post on Substack – after a few months of being inactive. I vowed to myself to cultivate the space for counter-extractivist writing in English there, but I also want to proceed slowly. I’m still experimenting with the platform, format and topics for my posts there, as well as non-chatGPTed mode of writing (as a non-native user of English).

    Here it goes then:

  • Miejsca uczenia (się)

    (A note to my English speaking readers: you may consider subscribing to my Substack newsletter, From below the surface, where I publish in English and where I promise to publish an English version of this post very soon).

    Sporo czasu upłynęło od mojego ostatniego wpisu – prawie trzy miesiące. Właśnie, czas. Wszystkie choroby i formy szaleństwa z nim związane. Że się nie zdąży. Że za mało. Że pędzi. Że dedlajny. Że albo niepomiernie się skraca, albo równie nie do pojęcia wydłuża. W międzyczasie chciałam napisać o wielu rzeczach – w tym kolejną odsłonę z cyklu “krytycznie o AI”, zwłaszcza po bardzo owocnej wymianie na seminarium “Reframing Resistance to AI” organizowanym online przez Liz Losh w kwietniu i naszym ponownym spotkaniu na konferencji Electronic Literature Organization w Toronto dwa tygodnie temu. Trochę bronię się przed tym tematem, bo bardzo rozległy i wymagający totalnego zaangażowania, a mnie ciągnie zdecydowanie w inną stronę – z drugiej jednak strony paląca potrzeba krytycznej teorii AI wymaga wielu rąk na pokładzie, w tym biegłych w krytycznej analizie dyskursu kapitalizmu cyfrowego. Na szczęście, od niedawna jest znakomita Humanistyka.dev Marcina Wilkowskiego, którą gorąco polecam. Mam nadzieję, że niebawem ukaże się książka podoktoratowa Marcina o historii polskiego webu. Autor wspaniałomyślnie udostępnił mi plik przed inną konferencją online, Digital Past and Futures: Internet Histories, Digital Interculturality, and Reimagining Digitality, na której mówiłam o historii polskiej kultury cyfrowej. Więc to będzie – kiedyś. Niebawem. Przy sprzyjających warunkach (odpowiedniej glebie, nasłonecznieniu, opadom).

    Właśnie. Te mijające miesiące sporo nauczyły mnie o słuchaniu rozdźwięków. W ich centrum sytuuje się czas. Sformułowanie tego “centrum” stało się możliwe na ostatnim etapie dzięki rozmowom z dwoma stażystkami Biotopu Lechnica, w którym latem prowadzimy program stażowy (szczegóły tutaj, choć muszę też od razu dodać, że lista osób na to lato jest już zamknięta). Z Adą Markowską, kuratorką z krakowskiej Galerii Shefter sporo rozmawialiśmy o kuratorowaniu i praktykach postartystycznych. To zresztą kolejny dla mnie trop prowadzący do myślenia o tym co robię w kategoriach bliższych kuratorowaniu niż tradycyjnym formom akademickim. A dzisiaj Dominika Nowicka, doktorantka filmoznawstwa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, przyniosła ten oto cytat z Dereka Jarmana: “Ogrodnik kopie w odmiennym czasie, bez przeszłości czy przyszłości, początku czy końca. W czasie, który nie rozszczepia dnia godzinami szczytu, przerwami obiadowymi i ostatnim autobusem do domu. Kiedy wchodzisz do ogrodu, wstępujesz w ten czas – momentu wejścia nigdy nie da się zapamiętać. Krajobraz wokół ciebie zostaje przemieniony. To tutaj znajduje się ‚amen’ po modlitwie.” (D. Jarman, Współczesna natura, przel. P. Świerczek, Wydawnictwo Ha!Art 2023, S. 52).

    I to mi uświadomiło, czym właściwie jest Biotop Lechnica. Stał się nie tylko głównym locus mojej własnej praktyki postartystycznej i akademickiej (wszelkie ujawnienia “na zewnątrz” są raczej jej echem), ale także infrastrukturą wyobraźni dla przyszłości. Dwa słowa: “infrastruktura” i “wyobraźnia” dla wielu osób zapewne słabo łączą się ze sobą. Już wyjaśniam. Zacznijmy od wyobraźni, która jest dla mnie faktem społecznym, nie zaś li tylko indywidualną ucieczką w fantazjowanie (to rozróżnienie zaczerpnęłam dawno temu od Arjuna Appaduraia). Dla Appaduraia, wyobraźnia jest “praktyką społeczną”.

    “Już nie zaledwie fantazją (opium dla mas, których prawdziwa praca rozgrywa się gdzie indziej) ani zwyczajną ucieczką (od świata, którego zasady są definiowane przez bardziej konkretne cele i struktury), ani też kontemplacją (nieistotną z punktu widzenia nowych form pożądania i podmiotowości), wyobraźnia staje się zorganizowanym polem praktyk społecznych i formą negocjacji między miejscami sprawczości [sites of agency] (jednostek) i globalnie definiowanymi obszarami możliwości.” (A. Appadurai, Modernity at Large. Cultural Dimensions of Globalization, University of MInnesota Press, Minneapolis i Londyn 1996, s. 31).

    Oczywiście w warunkach lat 90. ten fragment był inaczej ramowany, w kontekście napięcia między tym, co indywidualne i jednostkowe oraz tym, co społeczne oraz intensywnej pracy wyobraźni przejmowanej przez (wtedy) globalizowany neoliberalny model kapitalizmu. Wcześniej, jeszcze w latach 80. o wyobraźni w jej aspekcie społecznym pisał Castoriadis (The Imaginary Institution of Society, MIT Press 1987). Niemniej jednak te słowa pozostają dla mnie ważnym punktem odniesienia we wspólnotowej, międzygatunkowej pracy kształtowania Biotopu Lechnica jako miejsca, w którym mogą powstawać scenariusze i modele przyszłych rozwiązań dla świata polikryzysu. Te rozwiązania są bardzo kontekstowe, a ich skala jest granularna. W tym sensie nie są skalowalne – w rozumieniu Anne L. Tsing (ten trop zawdzięczam seminarium Worldmaking in Ruptures and Rifts. Fabulating Pasts and Futures of Transscalar Coordinations prowadzonym przez prof. dr hab. Małgorzatę Sugierę i dr hab. Mateusza Borowskiego (Katedra Performatyki UJ), w jakim miałam przyjemność uczestniczyć między marcem i czerwcem). Tsing pisze, że skalowalność pojawia się wtedy, kiedy małe projekty stają się wielkimi bez zmiany natury projektu. Relacje aktorów i elementów w takim projekcie nie są transformacyjne (i transformujące). Na tym procesie opiera się w założeniu nieskończona ekspansja projektów biznesowych (i mają one oczywiście swoją historię w kolonialnej nowoczesności). Różnorodność kulturowa i biologiczna jest, zdaniem Tsing, wyłączona z projektowania skalowalności. Za sprawą takie właśnie projektowania procesów widzimy tylko “jednakowe bloki, gotowe do dalszej ekspansji.” Na tym opiera się także zatem to, co nazywa się “wzrostem” i to dlatego podstawową zasadą wpisaną w filozofie biznesu jest właśnie wzrost i rozwój za wszelką cenę. (A. L. Tsing, On Nonscalability. The Living World Is Not Amenable to Precision-Nested Scales, Common Knowledge, vol. 18, no. 3, 2012, s. 505, doi: https://doi.org/10.1215/0961754X-1630424)

    Praca nad nieskalowalnością wymaga się wyobraźni jako faktu społecznego i… materialnego. Tym właśnie jest Biotop Lechnica: budową infrastruktury takiej właśnie wyobraźni. Bo przecież nie łudzimy się, że zostaniemy rolnikami organicznymi i w całej tej pracy wcale nie chodzi o uprawę ziemi. To raczej wsparcie dla eksperymentowania ze współbyciem z miejscem, które przekształca się w schronienie, ostoję i refugium różnorodności (nie – rezerwat), w świecie, w którym procesy jej rugowania nieustannie się nasilają. Czasem przybierają formę retorycznego jej wspierania, co jednak pozostaje zasłoną dymną (w lepszym przypadku) lub greenwashingiem (w gorszym). 

    Częścią tej infrastruktury jest bardzo specjalna biblioteka, ale o tym innym razem. W centrum nieskalowalności jest czas. Taki czas, na który nie ma czasu ani przestrzeni w innych miejscach. Czas związany raczej z rytmami organicznych ciał w różnych konfiguracjach i formach skupienia. Czas, którego ramy, tempa i przebiegi staramy się “odcumowywać” od linearnych, skalowalnych procesów z ich punktowymi dedlajnami i koncentracją na efekcie końcowym za cenę zapominania o procesie (i to wcale nie jest łatwe – w zasadzie dla nikogo). Wszystkim tym, czy dzisiejsza academia – a w coraz większym stopniu także artworld i sektor kultury – być powinna, a czym na ogół nie jest. Co coraz trudniej tam taki czas uprawiać. Działania dewzrostowe to nie tylko zestaw technicznych, organizacyjnych i ekonomicznych pryncypiów – to także (a może przede wszystkim) materialna praca wyobraźni (społecznej, zaangażowanej, ruchliwej).

    I na tym właśnie polega to terenowe laboratorium praktyki postartystycznej, któremu poświęcam znaczącą część energii – najmocniej w lecie, bo między początkiem lipca a końcem sierpnia mniej więcej co tydzień gościmy kolejne osoby stażujące, które chcą uczyć się wraz z nami.

  • Konferencing w ekotonie

    (A note to my English speaking readers: you may consider subscribing to my Substack newsletter, From below the surface, where I publish in English).

    Miarą udanej konferencji jest dla mnie stan ciała/umysłu tuż po zamknięciu ostatniego panelu, już po tym, kiedy milkną rozmowy i wybrzmiewają pożegnania. Stan specyficznej pustki, która nie oznacza próżni – jest raczej miejscem na Nowe albo początkiem procesu zagnieżdżania się Nowego, procesu zmiany perspektywy (albo przywracania właściwych proporcji). Ten proces potrzebuje czasu, ciszy i bezruchu; jest trochę tak, jakby bardzo intensywny czas inspiracji i spotkań wymuszał ten stan, w którym siedzę w samochodzie wiozącym mnie na przykład z konferencji ORGANICZNIE o Ziemi. Herstorie, kultura, środowisko, z Winnej Góry do Poznania i w przerwach rozmowy z przyjaciółmi bezrefleksyjnie gapię się przez okno, ledwo rejestrując sylwetki licznych ptaków drapieżnych przystających w locie na rozległych polach kwitnącego rzepaku między gigantycznymi hangarami składów, magazynów i hal produkcyjnych Wielkopolski.  

    Pożegnania po takich konferencjach rezonują nieodmienną obietnicą powrotów, przyszłych spotkań, rozmów i kontaktów, które zresztą mają własną logikę, własny porządek czasowy i własne trajektorie. Bywa, że spotkania wydarzają się po latach świetlnych. Ich wymiar ma w takich przypadkach związek z wewnętrzną dynamiką naszych form zaangażowania w dyskutowane tematy, reakcji na wydarzenia, przemierzanych tras i podróży, rozgrywających się zupełnie nielinearnie i wielu porządkach czasowych. Tak się składa na przestrzeni ostatnich paru lat, że najciekawsze moje konferencje rozgrywają się na styku academii i nie-academii. Tak było z konferencją Hipoteza Gai w Poznaniu w 2023 roku (a właściwie „Hipoteza Gai w kontekście lokalnych i globalnych działań na rzecz bioróżnorodności”) i tak też było z konferencją ORGANICZNIE o Ziemi w Winnej Górze. Nie brakuje oczywiście znakomitych konferencji zasadniczo akademickich, które są nie tylko specyficznymi grupami wsparcia dla osób powiązanych współdzieleniem udręki neoliberalnego porządku fabryk wiedzy (tego dotyczą niemal wszystkie rozmowy w kuluarach i prawie zawsze jest to podskórny nurt, który najczęściej płynie pod powierzchnią wygłaszanych referatów). Uświadamiam sobie przy okazji, że w sumie rzadko uczestniczę w czysto akademickich konferencjach, bo zarówno konferencje ELO, jak i ISEA czy Politics of Machine są właściwie interfejsem spotkania świata sztuki z badaczami.

    Znakomitą analizę i świetne metafory pozwalające uchwycić pracę tego neoliberalnego porządku zaproponowała ostatnio Ewelina Jarosz, w świetnym artykule, Eksponując zejście do wraku akademii kapitałoocenu – błękitny zwrot w edukacji kulturoznawczej w Polsce, opublikowanym na łamach Elementów, czasopisma ASP w Krakowie. Doceniam trud napisania tego artykułu przede wszystkim dlatego, że Autorka nie otrzyma za to żadnego „uzysku” w postaci punktów, do których zbierania pracowicie zachęca nas instytucjonalna academia (bywa, że w dosyć bezpośrednio sformułowanych, specyficznych „zachętach” od osób kierujących jednostkami). Jest mi także niezwykle miło, że to, co pisałam, było dla Autorki punktem odniesienia – to nie jest po prostu “cytowanie” w bibliometrycznej machinie akademickiego publikowania (zbyt często przybierające postać machinalnego zamieszczenia stosownego odniesienia z nazwiskiem i datą publikacji, z którego jednak nie wynika nic poza karmieniem mojego indeksu-H). W tym przypadku punkt odniesienia oznacza, że prowadzi się rozmowę na wiele głosów i wiele rąk. Ta rozmowa nadaje sens, przywraca poczucie wiary w to, co kiedyś popchnęło mnie do tej pracy i daje nadzieję.

    Co prowadzi mnie do pytania, które może wydawać się nieco górnolotne, trochę naiwne i trochę nasycone patosem. Na czym tak naprawdę polega sens tej pracy? Po co wypełniamy te niezliczone ilości formularzy, uczestniczymy w tych wszystkich radach i komisjach, które mogły być zaledwie mailem; po co regularnie stajemy przed grupą młodych ludzi starając się wyjaśnić dosyć złożone teorie, koncepcje i pojęcia (w nadziei, że zechcą podążyć ich tropem i zacząć myśleć na własny rachunek oraz próbować odkryć, co chcą zrobić z własnym życiem); po co siedzimy przy komputerach w nielicznych przerwach między powyższymi działaniami próbując napisać tekst? Z nadzieją, że ktoś odczyta ten list w butelce wrzucony do oceanu wzniecanego przez fale bibliometrii i ministerialnych wykazów, których groteskowa absurdalność – i równie absurdalnie groteskowy oportunizm, z którym środowisko od zawsze godzi się na najbardziej kuriozalne formy tych wykazów – mogłyby być nawet całkiem zabawne, gdyby nie przekładały się tak dosłownie i z coraz bardziej miażdżącą presją na nasze środowisko pracy. A ostatecznie na nasze życia, bo są one wprzęgnięte w ten kierat i połączone z nim wieloma naczyniami krwionośnymi o różnych średnicach, które sprawiają, że jeden z ulubionych żetonów ideologii  neoliberalnej akademii (wypełnione nim są moje notyfikacje z Teamsów i maile z urzędowego rozdzielnika), ten żeton life/work balance, najczęściej jawi się jak kolejny groteskowy dowcip, który nie miał wcale nas rozbawić. 

    No więc – po co? Żeby uzyskać tę ilość punktów obliczoną według algorytmu, który wiąże nas wszystkich w ludzko-algorytmiczno-urzędniczy assemblaż mający charakter samozwrotnej pętli (im więcej „produkujemy”, tym więcej musimy „produkować”, bo rosną ilości punktów i podnoszą się automatycznie liczone średnie)? Ilość punktów generowana na podstawie listy, gdzie główne miejsce zajmują wydawnictwa osiągające marginesy zysku większe niż korporacje amerykańskiego sektora Big Tech (nic dziwnego, nie tylko nie płacą wynagrodzeń autorom publikacji, ale najczęściej to autorzy w ten czy inny sposób płacą za publikacje – a teraz stawiają się w roli pośredników sprzedających naszą pracę kolejnym systemom AI)?

    Albo czasopisma, o których nikt nigdy nie słyszał, ale jakimś cudem udało im się uzyskać 100 punktów na liście określającej wartość naszej pracy i łączącej zarówno niekwestionowane pozycje w swoich obszarach z pozycjami wydawanymi przez tzw. drapieżników? I że pozycja uzyskana w tym młynie ma określać, jak to nazywa oficjalna ministerialna komunikacja (zawsze sprawiająca wrażenie, jakby pisał ją kiepski LLM), poziom „wybitnego naukowego osiągnięcia”?

    Konferencje, które rozgrywają się w ekotonie academii i nie-academii częściowo dostarczają mi tych odpowiedzi. Piszę tutaj o ekotonie w rozumieniu klasycznej ekologii. Posłużę się definicją z Wikipedii:

    Ekoton (gr. oikos = dom + tonos = napinanie) – ekosystem, który stanowi strefę przejściową między co najmniej dwoma ekosystemami.

    Zamieszkują go organizmy charakterystyczne dla obu biocenoz (efekt styku) oraz takie, które są swoiste tylko dla tej strefy. Obszary te charakteryzują się więc dużą bioróżnorodnościąPopulacje ekotonu mogą być liczniejsze niż sąsiadujących ekosystemów[1].

    Przykładami są: miedzawybrzeże, a także strefa rozdzierająca łąkę od lasu lub lasu i stepu.”

     Jak ten pograniczny ekoton, który widzę z okna pociągu pisząc ten wpis.

    Jak widać, ekoton oferuje strefy przejścia, w których całkiem nieźle mogą się osadzić się strategie skutecznego oporu („obszar cechujący się dużą bioróżnorodnością”). Można też tę strefę zobaczyć w szczelinach i pęknięciach, miejskich strefach nieoczywistych – czasem między płotami osiedlowego grodzenia a wciąż płynącym potokiem albo mokradłem, w szczelinach między murami budynków a chodnikiem. Wszędzie tam, gdzie ludzka nieuwaga, inercja, albo niedostatek dokumentów określających prawa własności wywołały nieoczywiste, chwilowe, nietrwałe środowiska, które w całej swojej nietrwałości i chybotliwości są jednocześnie oparte na regularności powtórzeń, wszechobecności, radykalnej i bezkompromisowej gotowości do życia w-tym-co-jest-dostępne-być-może-tylko-na-chwilę. Te strefy mają coś wspólnego z mikroskopijnymi czasem organizmami, których środowiskiem życia są miejsca nieoczywiste (a o których kiedyś już tutaj pisałam).

    Przypomina mi się w takich momentach projekt Gordona Matty-Clarka z lat 70. XX wieku, Reality Properties: Fake Estates. Między 1971 a 1974 artysta znalazł 15 skrawków przestrzeni publicznej w Nowym Jorku, które były szczególnymi „odpadami” projektowania miejskiego albo efektami błędów kartograficznych.

    Tak, w czasach GIS takie błędy na styku wielowarstwowych translacji fizycznej przestrzeni na jej modele cyfrowe też są możliwe, a nawet całkiem prawdopodobne. Mam zresztą nadzieję, że wkrótce ukaże się znakomita praca doktorska o technologii GIS, Datafikując Ziemię Studia nad historią, rozwojem i praktykami kulturowymi opartymi na systemach informacji geograficznej Elżbiety Kowalskiej, którą miałam przyjemność recenzować w 2024 roku i która bardzo dobrze wyjaśnia całą złożoność GIS, lokalizując geograficzne przetwarzanie informacji w jej rozlicznych związkach technologicznych, historycznych i kulturowych. W początku lat 70. Matta-Clark nabył te skrawki podczas aukcji, gdzie można było je kupić niemal za bezcen (za 25 USD od sztuki), bo nie nadawały się do zagospodarowania (cóż, było to jeszcze w czasach, kiedy deweloperze nie byli jeszcze TAK kreatywni). Pokazał jednocześnie, jak oparta na matematycznej precyzji i fluktuacjach kapitału miejska siatka własności ziemskiej może wytworzyć miejsca oporu w swoim wnętrzu.

    Te ekotonowe strefy są najważniejsze. Nawet jeśli zawsze będą niestałe, chwiejne, chwilowe; nawet, jeśli czasem bardzo chcemy, żeby osadzały się i osiadały, dając złudzenie stałego gruntu pod stopami. Ten stały grunt ma jednak ciężar, którego energia prędzej czy później staje się inercją i bezwładem. Dlatego potrzebujemy tych miejsc, w których – nieco zawieszeni, niepewni gruntu, na którym stawiamy stopy – rozmawiamy językami, na które nie zawsze jest miejsce w academii, stawiamy pytania, na które nie będzie odpowiedzi, wystawiamy na widok publiczny swoją wrażliwość i ryzykujemy, ryzykujemy, ryzykujemy… Za to nie ma punktów w tym systemie. Ani w żadnym innym. Ani też nie jest wykształceniem humanistycznym, które “wraz z jednoczesnym rozwijaniem kompetencji i praktycznych umiejętności cyfrowych jest szansą na tworzenie specjalizacji, które pozwolą absolwentom szkół wyższych pracować w różnych branżach i budować karierę zawodową zgodnie z aktualnym zapotrzebowaniem rynku.” (to z ministerialnych fantazji wygenerowanych przez jakiegoś LLMa).

    Za tę przestrzeń jestem bardzo wdzięczna organizator(k)om konferencji: przede wszystkim Oliwii Olesiejuk i całemu zespołowi Szlaku Pracy Organicznej oraz wszystkim osobom uczestniczącym (lista referatów jest długa, warto sprawdzić nazwiska w programie i poszukać tropów prowadzących do osób i działań). W przypadku tej “organiczności” – żeby nie było wątpliwości – trop prowadzi do Wielkopolski i organicznictwa, które tak skutecznie obrzydzono nam w szkole średniej i wersji pozytywizmu ze szkolnych podręczników.

  • “Słuchając-w-gotowości” – o badaniach nad dźwiękiem z bardzo subiektywnej perspektywy

    Moje związki z praktykami słuchania są dosyć złożone (więcej o tym w poprzednim wpisie po angielsku o mojej koncepcji Unwanted Listening oraz w eseju, do którego ten wpis odsyła). Cieszę się, jednak, że po ładnych kilku latach, kiedy namysł nad słuchaniem odłożyłam trochę na półkę, mam szansę do tego obszaru powrócić. Z praktyką nie rozstaję się nigdy, zmieniają się tylko platformy sprzętowe, ale nagrywanie dźwięków otoczenia i słuchanie przez ten pryzmat stało się moją drugą naturą – zwłaszcza podczas podróży (a one są sednem mojego w dużej mierze nomadycznego życia, “nomadycznego” zarówno w senie przemieszczania się w przestrzeni, jak i dużej dozie pozornej niewierności wobec tematów, które eksploruję badawczo). Moje pierwsze ujawnienia teoretyczne dotyczące dźwięku pochodzą z 2010-2012 roku, czyli sprzed ponad 10 lat. Zawsze byłam zainteresowana procesem mediacji, a w tamtym czasie miałam za sobą epizod intensywnego słuchania/nagrywania za kręgiem polarnym, w parku narodowym Abisko w szwedzkiej Sápmi, latem 2009 roku. Doświadczenie wielodniowego słuchania “przez” mikrofony i nagrywarkę (to był wtedy dosyć prosty model Zooma) w otoczeniu, w którym nieobecność dźwięków generowanych przez ludzi bywała wręcz ogłuszająca, stało się dla mnie całkowicie fundamentalne. Pojawiały się z rzadka odgłosy helikopterów, którymi przemieszczają się samscy pasterze reniferów albo komercyjne wycieczki wędkarzy, ale był to tylko kontrapunkt to środowiska dźwiękowego, które R. Murray Schaffer, klasyk ekologii akustycznej, określał mianem środowiska “wysokiej rozdzielczości.” Był to czas, kiedy propozycje Schafera oraz idee wokół pionierskiej fazy World Soundscape Project zaczynały szerzej pojawiać się w polskich badaniach nad kulturami dźwięku, w artykułach m.in. Maxa Kapelańskiego czy Sebastiana Bernata, geografa zajmującego się pejzażem dźwiękowym od 1999 roku. Moje ścieżki zresztą regularnie przecinają się z trajektoriami subdyscypliny nazywanej w świecie anglojęzycznym geografią humanistyczną, a u nas geografią ekonomiczno-społeczną (ale to temat na inną opowieść).

    “Około2010” to był to chyba jakiś ważny moment, od którego – moim subiektywnym zdaniem – można datować wyrazistszy rozwój sound studies w Polsce. Esej Schafera ukazał się w Polsce w 1982 roku jako “Muzyka środowiska”, w przekładzie Danuty Gwizdalanki (więcej o recepcji Schafera tutaj, we wpisie autorstwa Krzytszofa B. Marciniaka). Wydano także niewielką, poradnikową książeczkę Schafera “Poznaj dźwięk. 100 ćwiczeń w słuchaniu i tworzeniu dźwięków” (w przekładzie R. Augustyna, Wydawnictwo Brevis i Ośrodek Sztuki dla Dzieci i Młodzieży, Poznań 1995). Moją osobistą chronologię wskazującą na czas około 2010 roku jako swoisty “upgrade” kulturowych badań nad dźwiękiem może także wesprzeć fakt, że fragmenty klasycznego eseju Schafera ukazały się w fundamentalnej Kulturze dźwięku Christopha Coxa i Daniela Warnera w 2010 roku.

    Kiedy jednak piszę o sound studies (czyli kulturowymi badaniami nad dźwiękiem lub badaniami nad kulturami dźwięku), mam na myśli pole badawcze kształtujące się na przecięciu wielu obszarów. Nie piszę o “dyscyplinach”, bo znacząca część badaczy odżegnuje się od “dyscyplinarności” – w znacznej części także dlatego, że zawsze był to obszar sytuujący się na przecięciu praktyki i teorii. W każdym razie obok muzykologii i sztuki mediów równie często pojawiają się ścieżki antropologiczne i etnograficzne (w Polsce reprezentowana przez np. prace Agaty Stanisz czy Rafała Sochackiego), kulturoznawstwo (Renata Tańczuk, Robert Losiak, Tomasz Misiak, Dariusz Brzostek), historia (Marta Michalska, Filip Szałasek), kulturowe literaturoznawstwo (Agnieszka Lniak). O geografii humanistycznej już wspomniałam. Są także pola, które wręcz krystalizują się na naszych oczach jak badania nad niepełnosprawnością. Pionierskie w tym zakresie badania Magdaleny Zdrodowskiej nad kulturą g/Głuchych (mojej koleżanki z Zakładu 🙂 ) także można usytuować w polu sound studies – wystarczy sięgnąć po jej ostatnią bardzo ciekawą książkę. Wydaje mi się, że ta cezura “około2010” również znalazłaby w przypadku jej pracy uzasadnienie, zważywszy na publikacje Magdy o tej tematyce z 2014 roku. Nieco wcześniej, w 2012 roku ukazał się numer Kultury Współczesnej pod tytułem “Dźwięk, technologia, środowisko”, z wyborem wielu ciekawych artykułów (mam tam także swój udział, moja uwaga przesunęła się w kierunku złożonego procesu mediacji i pisałam tam o “efekcie fonografu”). Od 2009 roku z kolei działa Pracownia Audiosfery na Uniwersytecie Wrocławskim (z nią związki są m.in. Robert Losiak, Renata Tańczuk czy Max Kapelański).

    Fascynujące są prace grona młodszych badaczy/aktywistwów/twórców: Filipa Szałaska, Agnieszki Lniak (której znakomitą pracę doktorską miałam wielką przyjemność recenzować), Antoniego Michnika… To często wyraźne wyjście w stronę zaangażowanych społecznie badań nad dźwiękiem i specyficznie aktywistycznego profilu, co pokazuje jeden z ostatnich numerów Czasu Kultury, pod redakcją Filipa Szałaska, poświęcony historii dźwiękowej właśnie. I są także osoby działające poza Polską, jak Jacek Smolicki, który swego czasu zorganizował Walking Festiwal of Sound Kraków – Edynburg i który ma na koncie zarówno aktywność artystyczną, jak i teoretyczną.

    I jest oczywiście ścieżka trans dyscyplinarna: wielu artystów wkracza na pole teorii (jak Marcin Dymiter czy Rafał Mazur – obaj mają na koncie bardzo ciekawe książki), a teoretycy zajmują się praktykami (właściwie chyba… wszystkie osoby które tutaj wymieniłam 🙂 ).

    Po nagrywaniu w Abisko pisałam o osnuwaniu podróży wokół zapisów dźwiękowych raczej niż obrazowych w artykule w Kulturze Współczesnej (dostępny tutaj). Miałam wciąż w pamięci moment, kiedy siedząc na mokradle zaraz za wejściem do parku narodowego Abisko w Abiskojaure doświadczałam owego “słuchania-w-gotowości”, “listening-in-readiness”, o którym wcześniej czytałam u Barry’ego Truax w Acoustic Communication: słuchania poszukującego rytmów, wzorców, zależności. Truax pisze o tym, że jest ono możliwe w dłuższych przebiegach czasowych i w środowiskach wysokiej rozdzielczości – rozumianych nie jako “cisza”, a jako przestrzeń, w której można wychwycić relacje między dźwiękami. I to właśnie usłyszałam: jak wołanie brodźca krwawodziobego harmonizowało się w tajemniczy sposób z dźwiękami kropel wody spadających na osłonę mikrofonu i nagrywarkę oraz z “białym szumem” potoku tuż za moimi plecami. Napisałam później o tym w artykule, który 15 lat później odgrzebuję na własnym twardym dysku i wrzucam tutaj odkrywając, że jest to też solidny kawał mojej własnej historii słuchania opowieści wody.

    Większość z nich wciąż mnie zaskakuje. Wielogłosowe języki mórz. Język Wielkiej Rzeki, która stała się muzeum antropocenu. Języki pojedynczych potoków w wielu miejscach świata. Języki wody, której nie ma albo której nagle jest za dużo w dobie katastrofy klimatycznej. Języki wielu wybrzeży, wielu portów i wielu promów. W tym także tych, które wiozą grupy uchodźców przewożonych z jednej greckiej wyspę na inną.

    Choć przed “około2010” miałam wcześniejsze doświadczenia z nagrywaniem (w tym próbując wyłowić głosy fok z wielogodzinnych przesłuchiwań nagrań z hydrofonów wojskowych i równie intensywnej pracy z nagraniami głosów waleni Morza Północnego i Bałtyckiego na potrzeby projektów płytowych z 1999 i 2002 roku), to jednak dopiero doświadczenie “słuchania-w-gotowości” naprawdę otwarło mnie na audialne tryby uważności. Pozostały ze mną na dobre, nawet jeśli na dobre dziesięć lat przestałam pisać o dźwięku, Nie przestałam jednak myśleć dźwiękiem. Ale to już kolejna opowieść.

    Aha, sukcesywnie udostępniam swoje nagrania na solowym Bandcampie: zaczęłam od płyty nieco późniejszej, ale także z Sami:

    A w najbliższą sobotę, 29. marca, zapraszam do Spółdzielni Ogniwo w Krakowie na koncert (z) nagrań terenowych!

    Ten wpis jest też w dużej mierze zainspirowany bardzo twórczą rozmową w studiu Radio Krakowa Kultura, w programie Krzysztofa Pietraszewskiego, w którym gościła także Anna Sołecką – artystka, której piękne pejzaże dźwiękowe także będzie można usłyszeć w sobotę. A rozmowy z Krzysztofem Pietraszewskim są zawsze wielką przyjemnością i zawsze otwierają całe pola inspiracji. Jest w tym także pewien komponent historyczny, bo spotkaliśmy się kiedyś dzięki krakowskiej Radiofonii– kultowemu przedsięwzięciu radiowemu z lat… no właśnie, 2009-2013, które decyzją ówczesnych władz rektorskich krakowskich uczelni zostało, niestety, zamienione na bardzo sztampową papkę typowego “radia studenckiego” pod egidą Radia Zet (kolejna opowieść, która może tutaj zagości, bo jest tego warta). W 2012 roku współprowadziłyśmy tam nawet z Anią Morawiec audycję Negatywy popkultury – i przechowały się u mnie nagrania audycji, którą robiłyśmy z Massolitu. Do tej pory żałuję, że radiofonia się nie uchowała (mimo wielu prób, protestów i pomysłów) – ale ludzie, którzy z niej wyszli, robią świetne rzeczy w kulturze, czas na wysokich szczeblach decyzyjnych 🙂

    PS. Nie wszędzie są linki i tytuły, być może kogoś/coś pominęłam, proszę w takich przypadkach o komentarze.

  • (Non)listening, or a short breath in in-between spaces

    A couple of days ago marked the launch of Anthology for Listening vol. II, published by Bureau for Listening. In my essay for the anthology, I experimented with a form of writing that eventually took on the title Λιμενικό Σώμα. Unwanted Listening: A Proof of Concept. It also had an interactive, hypertextual version published on itch.io including some sounds (which is a major experiment in digital writing for me). Yet, the experiment unfolded on multiple levels. First, I tackled a highly contagious, uncomfortable, and uneasy topic: transgenerational trauma. This trauma reveals itself (among other ways) through my listening practices and modes of listening. For this occasion (inspired by a discussion with Brandon LaBelle at an event in January 2024 – a year ago! – as well as many essential conversations with Morten Søndergaard), I formulated the concept of “unwanted listening.”

    Listening itself is often discussed in a highly positive light, associated with the ability to stay focused, attentive, and present—qualities epitomized by Pauline Oliveros’ now nearly proverbial concept of Deep Listening. But (and here the pun is intentional, as will soon become clear) while listening to Brandon LaBelle’s talk on Third Listening in January 2024 at the Art Hub in Copenhagen, I couldn’t help but reflect on all those situations where we are, in a way, forced to listen. This compulsion can arise simply and tragically for survival, or because there is no escape under certain circumstances—such as the moments when we are spoken at, especially as children, and bombarded with the grim stories of previous generations.

    It seems that such experiences shaped my attitude toward listening from a very young age. I realized this has resulted, among other things, in a profound inability to focus whenever I am subjected to long, steady verbal threads, including lectures and talks. My mind usually drifts away—not from boredom, but from a deeply ingrained inability to engage with long forms of spoken language delivered in a quasi-conversational mode, but without space for pauses, questions, or even breath.

    There are many layers to transgenerational trauma, which, in this part of Europe, is often compounded by violence against women’s bodies and minds—whether sexual violence or institutional violence through medical practices surrounding reproductive rights or childbirth. This is further compounded by the tragic history of the Holocaust and antisemitism, which has given rise to various forms of “unwanted listening.” In such cases, entire sections of familial stories are buried beneath layers of silence, rejection, or outright lies.

    Writing this essay (and working on the concept of “unwanted listening”) has been immensely difficult. I don’t see it as complete. It is merely the beginning of a process to reclaim certain stories, as well as to carve out space between the academic approach to writing and research and transdisciplinary practices. These include recording sounds, coding in Twine (helped, but not fully reliably, by ChatGPT), and weaving sounds and video clips into a story that moves toward the unknown.

    I am also reclaiming an area I abandoned around 2012 and have deeply missed ever since: listening. Field recording. Writing about it. Why did I abandon it then? Well, that is yet another facet of unwanted listening. And yet another story to tell.


  • Czy należy się go/jej/ich bać?

    Ten cały wpis powstał trochę jako notatki do inspirującego spotkania online w najbliższy wtorek, 7. stycznia, szczegóły tutaj:

    Kończąc 2024 i zaczynając 2025 myślałam oczywiście o tym, co się udało (wiele) i o tym, co zupełnie nie (wiele, boleśnie). I dlaczego właściwie myśleć o tym, co się nie udało jako o porażkach? O tym też trochę rozmawiałam tu i ówdzie, w przestrzeniach online i realnie istniejących (jak kawiarnia w Cricotece z tym spektakularnym widokiem na wieczorny Kraków), z bliskimi osobami. Poczucie – a czasem realne zdarzenie – klęski najczęściej wiąże się z taką czy inną niemożnością wpasowania się w kategorie, ramy i przegródki. Za mało humanistyczne. Za bardzo humanistyczne. Za mało teoretyczne. Za bardzo teoretyczne. Nie ten formularz. Nie ta epoka. Nie ta dyscyplina. Nie taki wiek. Nie early career. Nie(zupełnie) senior researcher. Za mało dorobku. Za dużo dorobku. Za mały wolumen grantów finansowanych ze źródeł zewnętrznych. Frustracje się mnożą, zagęszczają powietrze.

    I wreszcie mnie olśniło. Potrzebuję sojuszników. Organizmów, które żyją pomiędzy. W szczelinach, w przestrzeniach onto- i epistemologicznych niespodzianek, które często zasiedlają nieoczywiste przestrzenie. Jak bakterie chemosyntetyzujące dna morskiego (nie da się ukryć, inspiracja pochodzi z Zanurzonych (Submergence) Wima Wendersa). Albo jak nietoperze z biblioteki Uniwersytetu w Coimbrze. W lecie 2017 zajrzałam do Coimbry po drodze na konferencję Electronic Literature Organization w Porto. Wyszłam z Joaniny zafascynowana populacją nietoperzy pomagających w ochronie księgozbioru przed owadami, które mogłyby zniszczyć cenne rękopisy (jest ich 250 tysięcy, niektóre pochodzą z XVI wieku). Przewodniczka wyjaśniła, że bibliotekarze pracowicie co wieczór rozkładają skórzane pokrycia, mające zabezpieczyć przed guanem nietoperze bardzo cenne, intarsjowane, drewniane meble. Udało mi się zrobić w Joannie zdjęcie (oczywiście z ukrycia, telefonem, bo nie wolno było fotografować).

    Pod biblioteką znajduje się zresztą więzienie (budynek został zbudowany na ruinach XV-wiecznego karceru), co było szczególnym przywilejem portugalskich akademików, który w ten sposób mogli odbywać karę -zazwyczaj za nieprawomyślne poglądy i obrazoburcze nauczanie – wolni od kontaktów z innymi przestępcami. Cóż… Mam wrażenie, że dałoby się żyć w tym więzieniu. Albo że raczej academia staje się coraz bardziej takim więzieniem, ale czasu na czytanie i myślenie jest coraz mniej, co zresztą zostało w 2024 naukowo potwierdzone <uwaga, ironia!>.

    To jeden z moich nigdy nie napisanych artykułów, do którego pracowicie robiłam research. W zasadzie jedynym materiałem (dosyć pobieżnym, ale zawierającym cenne informacje o badaniach profesora Jorge Palmeirim – zaczerpnięte chyba jednak stąd) po polsku, nie licząc wpisów blogowych, który wtedy znalazłam był artykuł Renaty Ciesielskiej-Kruczek, Najpiękniejsze biblioteki Portugalii z Poradnika Bibliotekarza nr 6/2015. Po angielsku wcale nie było lepiej, większość materiałów miała charakter popularny i trudno było mi znaleźć odpowiedź na pytanie o gatunki nietoperzy, albo – jak artykuł Patricii Kosman z Wall Street Journal z 2018 roku – są za paywallem. Na Google Books można znaleźć piękne portugalsko-angielskie wydawnictwo albumowe, Biblioteca / Library Joanina, z fotografiami Paulo Mendesa i tekstem Carlosa Fiolhaisa, ale oczywiście są luki w dostępności stron. Na potrzeby tego wpisu – zaskakująco – znalazłam materiał z nieco dziwnego portalu, oparty (przypuszczalnie) na badaniach bioakustycznych wspomnianego Jorge Palmeirim z – o dziwo! – grudnia 2024 roku. Wynika z niego, że są to dwa gatunki: molosek europejski (Tadarida teniotis) i karlik drobny (Pipistrellus pygmaeus). Choć lubię też myśleć, że to jednak Soprano pipistrelle, przez analogię do ulubionego serialu oraz tak mi się wydaje, kiedy oglądam dostępne zdjęcia (które, z drugiej strony, mogą być też konfabulacją). Podaję nazwy łacińskie, bo w wielu przypadkach biologiczne nazwy polskie nie są precyzyjne albo wręcz ich nie ma (zwłaszcza dla organizmów, które nie występują w polskich badaniach lub gatunków dla nas egzotycznych), albo panuje pewne zamieszanie terminologiczne. Nie inaczej jest i w tym przypadku, bo kilka źródeł (w tym Encyklopedia Leśna) podaje nazwę Tadarida teniotis jako nietoperza wolnoogonowego.

    Nietoperze z Coimbry znacząco jednak wpłynęły na parę innych rzeczy. To właśnie doświadczeniu z Joaniny zawdzięczam całą koncepcję Matecznika-Nie-Tylko-Ludzkiego, na której opiera się Biotop Lechnica (i który jednak ma formę opublikowaną, jako hasło Słownika przyszłości, przygotowanego w ramach Forum Przyszłości Kultury w 2018 roku, tutaj). Jego podstawową cechą jest to, że ma być środowiskiem gościnnym dla innych form życia, w tym takich, które określamy mianem problematycznych (żeby unikać określeń typu “chwasty” lub “szkodniki”, bo one od razu ustawiają ramę antropocentryczną).

    Jeśli przyjrzeć się dokładniej, to okaże się, że Joanina jest dosyć złożonym ekosystemem radzenia sobie z gatunkami problematycznymi w jak najmniej inwazyjny, troskliwy sposób. Nietoperze są jednym z elementów całego układu, który obejmuje także szczególnie zaprojektowaną architekturę budynku, zdolnego do utrzymywania w miarę stałej temperatury i wilgotności, regały, w których umieszczone są manuskrypty wykonane z drewna dębowego – odpornego na zamieszkiwanie w nim papierofagów, czyli szkodników papieru (być może przeciwdziała także namnażaniu się pleśni, grzybów i roztoczy), a nawet szczeliny w masywnych drzwiach, którymi przedostają się nietoperze. Wspomina o nietoperzach z Coimbry Umberto Eco w rozmowie-rzece z Jean-Claude Carrière i mówi jeszcze ciekawiej: “Owadów jednak także nie powinno się zupełnie eliminować. Ścieżka owada przez inkunabuł pozwala nam zobaczyć, jak strony były ze sobą połączone i czy niektóre fragmenty były nowsze lub starsze. Owadzie ścieżki tworzą ciekawe wzory i nadają starożytnym manuskryptom interesującego charakteru” (This Is Not the End of the Book, Harvill Secker, Londyn 2011, s. 194). Dodaje także, że jednym ze środków chemicznych do zwalczania papierofagów, które doradzają podręczniki, jest cyklon B. Trudno o bardziej konsekwentną (i porażającą) wykładnię materialności medium.

    Wkraczamy więc – jeśli porzucić utarte szlaki o antropocentryczno-ekstraktywistycznej proweniencji – w strefę nieskończonej ambiwalencji i poliwalencji. Nietoperze są zresztą cenionym sprzymierzeńcem także w innej, nie mniej znanej historycznej portugalskiej bibliotece, mieszczącej się w XVIII-wiecznym pałacu w Mafrze. Obie biblioteki są jednocześnie także świadectwem kolonialnej przeszłości i ekstraktywistycznych polityk imperialnej Portugalii, z panelami naściennymi i intarsjami wykonanymi z egzotycznych gatunków drewna (jak głosi hasło w Wikipedii, np. z Brazylii).

    Gdzie i jak zatem szukać sojuszników, czyli materialnych figur i tropów myślenia (N. Katherine Hayles pisała kiedyś o materialnych metaforach, w myśleniu Donny Haraway centralne są materialno-semiotyczne hybrydy), które pozwalają lepiej zagnieździć się w różnorodności? Wbrew pozorom nie jest to wcale tak łatwe, jak może się wydawać w romantycznych wizjach życia “w zgodzie z naturą” (jakby ta fraza była oczywista i jasna). Pomaga jednak stopniowo zrywać z myśleniem w kategoriach sukcesów i porażek, które tak mocno jest związane z nadmiernie usztywnionymi kategoriami, przegródkami i wąsko sparametryzowanymi ewaluacjami.

    Przyglądam się więc istotom żyjącym pomiędzy, z których niektóre są drapieżnikami (całkiem jak my): wijom drewniakom (Lithobius forficatus), skorkom pospolitym (Forficula auricularia), prosionkowi szorstkiemu (Porcello scaber), stonodze murowej (Oniscus asellus), rybikowi cukrowemu (Lepisma sacchafrina), który jest papierofagiem i zaleszczotkowi książkowemu (Chelifer cancroides), który nań poluje. Nie w poszukiwaniu iluzorycznej harmonii i równowagi wyrastającej z działań czysto językowych i konceptualnych, ale po prostu obserwując: jak żyją, jakie są ich strategie, jak wypełniają swoje miejsce i swoją sprawczości w czasie i przestrzeni. To wystarcza, żeby zacząć inaczej lokalizować myślące ciało w jego otoczeniu.

    Nie da się jednak tego zrobić, jeśli wszystko, co inne, staje się opartym na lękach klikbajtem. RMF z 1 maja 2024 roku: “‘Polski skorpion’ może być w twoim domu. Czy należy się go bać?” (tyle tytuł, bo już w leadzie pojawia się wyjaśnienie, żejevt zupełnie niegroźny), portal Planeta.pl: “Zaleszczotek, czyli polski skorpion. Groźny pajęczak?” – tutaj dreszcz emocji jest dozowany z odważniejszym suspensem, bo lead kończy zdanie “Jest jadowity, ale…”).

    Mam jednak także niepokojące wrażenie, że im więcej się o (bio)różnorodności mówi, tym bardziej przestrzeń dla niej się kurczy. Im więcej dostaję w skrzynce maili o akademii wychodzącej w świat społeczny, tym bardziej staje się on przykrojony do kategorii (“otoczenie gospodarczo-społeczne”), im mocniej rady klimatyczne wrastają w struktury uniwersyteckie, tym bardziej jest to kolejna forma greenwashingu, tyle, że bardziej eleganckiego. Choć oczywiście dobrze się stało, że wodę mineralną mamy w szklanych butelkach – nawet jeśli najczęściej piję wodę z kranu. Trochę, jak na obrazku poniżej, z mojego najbliższego sąsiedztwa. Obserwuję rozrastanie się patodeweloperki na atrakcyjnych, około kampusowych obrzeżach Krakowa od 15-tu lat. W ostatnich latach, wraz z lawinowym przyrostem kompletnie betonowych osiedli, pozbawionych nawet pretekstu zieleni, mnożą się nazwy w rodzaju “Zielona Polana”. I znowu, jedynym miejscem dla (bio)różnorodności stają się zapomniane rowy wypełnione bujnym, niekontrolowanym rozrostem wielu form życia. Może czasem wystarczy je zostawić w spokoju, jeśli nie ma woli, by stworzyć im lepsze warunki.

  • Between neoliberal platformized academia and real life of academics

    It’s been a very long time. Visiting Biotop Lechnica the other day, I suddenly realized that four years have passed since the days when I spent nearly every moment in front of my screen. It felt like one endless stretch of autumnal-early winter greyness, dragging on without much hope. What provided temporary relief from the various disasters and catastrophes of the COVID-19 pandemic were the exchanges that inevitably took place on Zoom. This was in contrast to MS Teams, the platform officially adopted by my university for online teaching, which even now feels far more corporate to me.

    As I looked at the familiar surroundings and the particular hue of grey light outside the window, I was surprised to notice that the experience still lingers. It remains deeply embodied, visceral, and troubling. To a great extent, I’ve managed to push it to the very bottom of my everyday life, except on late autumn foggy days spent in Biotop Lechnica. This place, which saved me at the time, seems to carry some of the pandemic’s residual trauma even now.

    Yet, much to my surprise, I somehow managed to transform some of those then-traumatic personal experiences into two publications, both of which have seen the light of day this year. These are chapters in edited volumes.

    In the chapter “Not-Only-Human-Habitat, or Pedagogies of Vulnerable Collectives in the Age of Extractivist Fantasies” (published in Postcollectivity: Situated Knowledge and Practices, edited by the brilliant duo Agnieszka Jelewska and Michał Krawczak of the of Humanities/Art/Technology Research Center in Poznań), I shared some of my experiences with pandemic-era online teaching. This chapter focuses particularly on the sense of failure that accompanied one of my classes during the first year of the COVID-19 pandemic.

    As I wrote for Kudos:

    Looking into permaculture design and the practice of sustainable gardening, I develop the ideas for digital pedagogy that would both account for environmental impact of digital technologies and foster community building in the classroom. The method does not shy away from problems and difficulties, but – to the contrary – sees such moments as potential openings for the emergence of new knowledge or a chance to strengthen the motivation. The article praises the art of failure as a pedagogic method and a tool of critical thinking.

    Never heard about Kudos? Neither have I, until the moment the book was finally published and I started getting all those reminders to “grow the influence of my research”. Finally, it turned out that to receive a printed copy of the book containing my own chapter, I had to write a short “story” about my research. So, I did—without believing for even a second that it would contribute to anything other than benefiting yet another company profiting from our unpaid labor.

    Why I chose to do so, despite my reservations, is something I will reveal in one of my upcoming blog posts. I’m increasingly intrigued by the extent to which neoliberal, heavily platformized academia has diverged from the real lives of academics.

    BTW, if you’re interested in reading about my failures and how permaculture gardening inspired my digital pedagogy, just let me know in the comment below, or at any channel you can PM me. The volume is not in OA.

    Another publication though, is. A chapter signed by all research team members (myself, Søren Bro Pold and Scott Rettberg) and stemming from an almost year long COVID-19-related research project funded by Theme Funding of DARIAH-eu Small Grants has just been published in Encountering the Plague. Humanities Takes on the Pandemic, edited by Wojciech Sowa and Tony Whyton. The chapter is entitled “A Pandemic Crisis Seen from the Screen: A Reflection on Pandemic Imagination” and is based on a set on interviews with artists contributing to the Covid E-lit online exhibition that we curated in 2021 for the Electronic Literature Organization Conference and Festival. The interviews were to some extent included in a full feature documentary that was also one of the outcomes of the project. That work kept us glued to the screens for long hours in 2021, often late into the night because of working across many time zones. Discussing digital artists’ responses to the pandemic limitations and constraints, we couldn’t help let the then everyday creeping into these discussions: who had the access to the first vaccines and who had not, were these mRNA or not, where did they come from, what anti-mask and anti-vcxx movements were up to at that time in our respective countries (maybe except Scandinavia, where no such movements were visible), who was under a full lockdown (again). Not much of this, of course, made into a chapter, but a movie preserves a (less-than-comfortable) vibe of the day.

    Three years have passed since then. The neofascism is gaining power (again). AI and Silicon Valley imperialism are getting ever closer. The former and the latter are not unrelated.

    The crevice between platformized academia and the real life of academics has becoming ever more palpable, which is a topic I’ll explore to a greater detail in my next blog post.

  • Exploring Nowa Huta’s Rich History and Urban Rewilding with Breath Library

    In 2024, I had the opportunity to work on the first site-specific iteration of Breath Library – project developed in collaboration with Victoria Vesna and the team of UCLA Art|Sci Center. This time around, the series was supported by  Utopia House – International Empathy Center, a cultural hub located in Kraków Nowa Huta. This area has a rich and vibrant history. Its Polish name translates to “New Steel Mill” in English, and it was established in 1949 as a socialist utopian model city. According to Wikipedia, it is considered the largest socialist realist settlement ever built.

    The area, however, holds a deeper historical significance, as human settlements in this region date back to the Neolithic period, around 6000 BCE, as evidenced by archaeological discoveries. It also carries traces of a complex and often ambiguous recent history. In the 1950s, Nowa Huta was conceived as a model socialist utopian city, offering new opportunities to rural youth from across the country. At the same time, it gradually became a focal point for protest movements opposing the oppressive mechanisms of the post-WWII Polish state, which operated under the shadow of the Soviet Union and within its sphere of influence.

    The post-1989 history of Nowa Huta is equally compelling. Its renowned steel mill faced the challenges of economic and social transformation, as well as the pressures of globalization. Taken over by ArcelorMittal in 2005 (formerly Mittal Steel Company), the mill continued operating for 15 more years. In November 2020, it was decided that its blast furnace would be permanently shut down. Today, the abandoned sites of the former steel mill are undergoing a natural transformation, as they are gradually reclaimed by nature. This phenomenon offers a unique perspective on urban post-industrial rewilding, serving as a living laboratory for what Ingo Kowarik described as “fourth nature.” (Bakshi, A., & Gallagher, F. (2020). Design with Fourth Nature. Journal of Landscape Architecture15(2), 24–35. https://doi.org/10.1080/18626033.2020.1852690).

    In developing the site-specific iteration of Breath Library, I focused on exploring how breath, breathing, and voice could help uncover the layered stories embedded in Nowa Huta. My aim was to investigate how aspects of nature and industrial processes intertwine and entangle, particularly as experienced through embodied, affective human reactions. I conducted a series of four workshops in locations—both outdoor and indoor—that hold key significance for Nowa Huta. These sites were viewed as a living laboratory of post-industrial and post-catastrophic transformation, where nature’s devastation is often accompanied by processes of healing and renewal.

    (fot. Artur Rakowski, Łukasz Trzciński, Dom Utopii)

    With a group of participants ranging from 7 to 20 people (numbers varied slightly for each session), we explored the process of co-breathing in various environments. These included a picturesque site at the confluence of the Vistula River and an unused channel leading to a river port, located near the Thermal Waste Treatment Plant in Kraków. Other locations included a communal laundry-drying area within a heritage socialist housing project (Centrum A), an underground bomb and nuclear shelter in the same building, and the former industrial sedimentation tanks near the Vistula riverbed.(Google Maps with all the sites). Some of the sites were truly breathtakingly beautiful places, showcasing remarkable processes of rewilding. Here’s the Facebook fanpage with all the details (in Polish only).

    We recorded a small number of breath samples in these diverse environments, which were then added to my collection. Using these recordings, I created a sound installation that was presented in an underground bomb shelter in Centrum A. The installation premiered on August 31, 2024.

    In the meantime, I was also working on breath-based site-specific soundwalks for the UCLA Art|Sci Center’s project Atmosphere of Sound. Sonic Arts in Times of Climate Disruption. The soundwalks are available in the app accompanying the exhibition held under the same title, as a part of the Getty PST ART initiative.

  • Breath Library Workshop

    When: 30 Aug – 1 Sept

    Where: Biotop Lechnica, Lechnica, Pieniny mountains in Slovakia, right across the Polish-Slovak border.

    Another iteration of Breath Library Workshop! If you’re interested in:

    • tracing your own fatigue (as an academic or educator);
    • exploring how how we can rely on breathing to introduce positive changes in educational environments
    • to reflect on the role of breathing in connecting the response to “big” issues of various crises that have impact on our lives (climate crisis, ecological catastrophe, crisis in education, social and cultural crises, etc.

    Join us in person in a beautiful village of Lechnica in Slovak Pieniny mountains, here (at the cost of accommodation for 2 nights at one of the nearby B&Bs).

    If you can’t seem to find time and/or resources to join in person, you will be able to participate online in a parts of the workshop. Please let me know, if you’re interested at anna.nacher (at) uj.edu.pl by 20 Aug.

    Please feel free to join our FB event as well.

  • Unread book of the day

    As usual, a notice: as a non-native English speaker, I’m always concerned about language issues and do my best to write in proper English. Nevertheless, some irregularities may happen.

    As a new academic year is about to start and we’re also wrapping up some tasks from the previous one (in Poland teaching commence in October, but September is a hell of work for those of us who are involved in various aspects of academic administration and/or supervising), I’m experiencing more acutely than ever to what extent my university is turning into a corporation. Combined forces of neoliberal economy, looming economic and energy crisis, increasingly illiberal democracy under far-right extremism’s spell married with the utter, frenetic chaos of bureaucratic madness are to blame. No matter the reasons, its consequences are dire for my ability to research and write (I’m sure such a sentiment is shared far and wide across academia).

    At any rate, to partially compensate for the lack of creative space, I’m going to start a thread on ‘unread book of the day’. Books that drew my curiosity which I would have gladly read, if given a luxury of a bit more time and space in my mind (because the grinding mill of contemporary academia most of the time manifests simply as mental exhaustion, so even if technically having an hour or two on a bus or any other means of public transportation, more often than not the only activity I am able to engage in is meditating (yes, here my Zen practice comes handy).

    The thread is not meant to vent the steam and complain. I would rather like to start carving out some kind of alternative world that could have happen, if. And then I maybe see it manifest in whatever way it wants to.

    So, today’s unread book of the day is Liminal Commons. Modern Rituals of Transition in Greece by Angelos Varvarousis.

    First of all, I just got intrigued by an idea to look closer into how “communing practice” has been employed in a country that until recently was seen as plagued by an acute economic and financial crisis and a proverbial “weak link” of the EU (the North – South debate in a local variation). And yet Greece is still one of the places where we can experience what counts as the quality of life – with its slow tempo, friendly and welcoming people, creative fervour in the air. Granted, I’m visiting mostly as a tourist, but the one that always seeks to improve local economies rather than industrial conglomerates with their “tourist gulags”. Over the last couple of years, I’ve become more and more impressed by how Southern Europe – be it southern Italy or Greece – copes with many crises and how rich are the lessons we can learn there. That is why I would like to read more about “liminal commons” proposed by Varvarousis. Such a concept seems to me crucial in tackling some of the most palpable problems (economic, social, and environmental) we’re confronted with on a daily basis. As Massimo de Angelis writes in his introduction: “Liminal commons are thus social systems that catalyse a transformation of the subjects in particular moments of crisis, with a corresponding intensity of perturbation.” (introduction was the only part I read sipping my morning coffee). And now I’m wondering about our liminal commons in academia. How can we support such temporary yet crucial arrangements and let them transform us (students, academic staff and administration) in the process? Are “liminal commons” what Hakim Bey called Temporary Autonomic Zones? Are “liminal commons” some kind of social mycorrhizal networks? These are the questions off the top of my head that I may have been able to find answers to, if. I’m keeping high hopes that one day, circumstances (and funds) permitting, I will. Now off the the usual academic pulverizer, 40 minutes of daily creative practice awarded to myself has been complete.